[HIT 18.KOLEJKI] „Jaga” przerywa serię „Kolejorza”

[HIT 18.KOLEJKI] „Jaga” przerywa serię „Kolejorza”

W najciekawiej zapowiadającym się meczu 18. kolejki, Jagiellonia Białystok pokonała Lecha Poznań 2:1. Gospodarze triumfowali mimo absencji swojego najlepszego zawodnika i awansowali na pozycję lidera LOTTO Ekstraklasy. Asystę i bramkę w drużynie gospodarzy zanotował Fedor Černych.

Wydawało się, że bez swojego najlepszego gracza i wiodącej postaci ligi, Konstantina Vassiljeva (przed tą kolejką udział (gol lub asysta) przy 56,7% bramek „Jagi„), Jagiellonię będzie czekała ciężka przeprawa z niepokonanym od czterech spotkań ligowych Lechem. Tymczasem Estończyka wyręczył… Matúš Putnocký. Bramkarz gości miał swój znaczący udział przy obu golach białostoczan, najpierw niepotrzebnie wychodząc daleko poza pole karne, a następnie puszczając strzał z ostrego kąta tuż przy bliższym słupku. To w ogóle był mecz bramkarzy, bo przecież i Marián Kelemen przy bramce Paulusa Arajuuriego właściwie wpadł do bramki z piłką w rękach.

Pomijając jednak indywidualne błędy obu golkiperów – trener Michał Probierz stanął przed nie lada trudnym wyzwaniem, zastąpienia swojej głównej broni ofensywnej. Brak Vassiljeva nie okazał się dla Jagiellonii aż tak problematyczny, jak można by sądzić, bo dzięki jego nieobecności ciężar gry ofensywnej rozłożył się na większą liczbę zawodników. Gospodarze starali się używać raczej prostych środków. Mało było gry pozycyjnej po przedostaniu się na połowę Lecha – służyła ona tylko zawiązaniu akcji po przejęciu piłki na własnej połowie. W atakowanej tercji Jagiellonia szukała jednego lub dwóch podań, które mogłyby pozwolić na oddanie strzału (gospodarze oddali ich 17, przy 10 gości).

Wybiegający ze słabej strony skrzydłowi starali się rozciągnąć obrońców w celu znalezienia przestrzeni przed polem karnym rywali. Gra kombinacyjna w szesnastce nie była opcją, bo też rzadko kiedy gospodarze dysponowali przewagą liczebną (stąd też prawie połowa strzałów Jagiellonii to uderzenia zza pola karnego). W przypadku niemożliwości szybkiego rozwiązania akcji szukano dośrodkowania z bocznego sektora, a po nicj gospodarze zagrażali bramce Lecha. W pierwszej połowie po zgraniu przez Frankowskiego wrzutki Černycha Karol Świderski groźnie uderzał, a drugi gol dla Jagiellonii padł po stałym fragmencie i znowu świetnym zgraniu, tym razem przez Romanczuka.

Jednym z pomysłów trenera Probierza na ten mecz miało być awizowane ustawienie 1-3-5-2, jednak do niczego takiego nie doszło. Jagiellonia zagrała swoim tradycyjnym 1-4-2-3-1, przy czym Przemysław Frankowski pełnił rolę praktycznie podwieszonego napastnika, natomiast Taras Romanczuk wypełniał przestrzeń między Frankowskim, a zajmującym pozycję przed obrońcami Jackiem Góralskim. W fazie defensywnej obaj środkowi pomocnicy grali głęboko, tuż przed obrońcami, skutecznie odcinając od gry czy to Dawida Kownackiego, czy też innych atakujących gości. Rzadko włączający się do ofensywy Rafał Grzyb nie pozwalał się zaskoczyć Darko Jevticiowi. Kompaktowość zespołu trenera Probierza stanowiła dla gości problem, z którym nie do końca mogli sobie oni poradzić.

Lech, choć mogło się wydawać, że zaczął mecz lepiej, miał problem z przekuciem swoich akcji na konkretne zagrożenie pod bramką Kelemena. W pierwszych minutach goście kilka razy dośrodkowywali z prawej strony unikając pojedynków na flance. Poznaniakom trzeba oddać, że Jagiellonia jest bardzo niewdzięczną drużyną do takich prób stworzenia przewagi. Nikt tam nie odstawia nogi, często dochodzi asekuracja ze strony pomocników – obrona białostoczan nieprzypadkowo jest najlepsza w lidze.

Atak pozycyjny gości nie funkcjonował należycie. Linie broniące blisko siebie nie pozwalały na znajdowanie przestrzeni przez kreatywnych zawodników rywali. Radosław Majewski był praktycznie odcięty od piłek wyprowadzanych z obrony. Dość powiedzieć, że nie zanotował on żadnego kluczowego podania (ostatniego przed strzałem), a pod tym względem należy do czołówki ligowej. Również Darko Jevtić nie miał miejsca do zejścia w środkową strefę. Brak płynności w tercecie Trałka-Gajos-Majewski powodował nieco chaotyczną grę „Kolejorza” w środku pola i często zmuszał gości do wycofywania piłki z połowy Jagiellonii, a następnie szukania przerzutów i rozciągnięć na skrzydło. Jagiellonia przez większość spotkania miała korzystny dla siebie wynik (potwierdziły się słowa M. Probierza, który po meczu z Legią mówił, że zdecydowanie trudniej jego drużynie, gdy jako 1. traci gola), więc zrozumiale nie dążyła do przejęcia piłki za wszelką cenę, stawiając raczej na odbudowanie formacji, przez co goście nie mieli dużo miejsca i czasu.

Zdecydowanie aktywniejszy Lech był na swojej prawej stronie. Ofensywnie usposobiony Kędziora włączał się często do ataków, i to tutaj Lech był zmuszony szukać zagrożenia. Po kontuzji Macieja Makuszewskiego tempo tych ataków nieco spadło i dopiero wprowadzenie Szymona Pawłowskiego dało gościom nieco więcej argumentów. Pawłowski był aktywny w prawej półstrefie, jego ruch bez piłki pozwolił Lechowi na dwie groźne akcje. Jedna z nich, najlepsza okazja gości w meczu (w całym spotkaniu w stworzonych okazjach 4-3 dla Jagiellonii), mogła przynieść im wyrównanie, gdyby minimalnie celniej uderzył Marcin Robak. Po tych kilkunastu minutach Pawłowskiego na boisku można było odnieść wrażenie, że powinien był pojawić się na murawie zdecydowanie wcześniej. Lechowi brakło także nieco większego zdecydowania i bardziej bezpośredniej gry. Wyprowadzenie od własnej linii obrony i sztywne formacje rywali nie sprzyjały wykorzystaniu atutów Lecha. Dopiero po stracie drugiej bramki podopieczni trenera Bjelicy starali się podjąć większe ryzyko, ale nieunikający fizycznej walki gospodarze nie pozwolili im na wiele więcej.

1617_18_jaglpo_90

~Filip Nowicki

Komentarze:

Śledź EkstraStats w mediach społecznościowych: