Encyklopedia Ekstraklasy – wywiad
Wydana w tym roku Encyklopedia Ekstraklasy to kompendium wiedzy na temat naszej najwyższej ligi rozgrywkowej, próba statystycznego podsumowania 80 lat jej historii. Zapraszamy na wywiad z jednym z jej twórców – dziennikarzem TVP Sport Wojciechem Frączkiem.
Skąd zainteresowanie statystykami, jak to się zaczęło?
Zaczęło się ogólnie od fascynacji piłką nożną. Natomiast zawsze miałem zamiłowanie do wszelakich liczb. Moją ulubioną książką w wieku 5-6 lat był wielki rozkład pociągów, imponowało mi, że jest tam tyle cyferek. W tym wieku często siedziałem w domu i zapowiadałem przyjazdy i odjazdy pociągów. Natomiast same statystyki… Gdy miałem 9-10 lat zacząłem zapisywać, na jakie mecze chodzę. W mojej rodzinnej miejscowości – podwarszawskiej Zielonce – był taki klub Zieloni Zielonka, nieistniejący już obecnie. Chodziłem wtedy na mecze B-klasowe, miałem mały dzienniczek, w którym wszystko zapisywałem. Było to ponad 40 lat temu, a potem to już się tylko rozszerzało, statystyka zdominowała moje życie i to hobby trwa do dziś. Takie były początki.
Skąd my to znamy. Zapewne nie rozstawał się Pan także z prasą sportową?
O tak, wtedy był taki zwyczaj, że do szkół podstawowych sprowadzano gazety dla uczniów. Była oczywiście „Trybuna Ludu”, słynna „Trybuna Mazowiecka”, cały plik tego typu gazet. Był też jeden jedyny egzemplarz „Przeglądu Sportowego”, tylko dla mnie, byłem wtedy jego stałym abonentem.
Interesowała Pana tylko Ekstraklasa (wtedy I liga), czy coś więcej?
Piłka od A do Z, czyli od pierwszej ligi do C-klasy. Encyklopedia jest oczywiście tylko o Ekstraklasie, choć planujemy także wydanie książki o polskich drużynach w europejskich pucharach.
Zatrzymajmy się więc przy wydanej niedawno encyklopedii. Zamknęła się na 1344 stronach, czy nie myśleli Panowie o wydaniu jej w kilku tomach?
Zawsze myśleliśmy o jednym tomie. Było zagrożenie, że się nie uda, bo książka jest rzeczywiście bardzo gruba. Wydawca musiał szukać specjalnego papieru, żeby to jakoś zmieścić. Udało się, zresztą myślę, że książka pod tym kątem jest wydana bardzo ładnie. Dla mnie to debiut wydawniczy, Mariusz Gudebski wydał już album o reprezentacji „Z orłem na piersi”, a Jarek Owsiański monumentalne dzieło „Historia futbolu wielkopolskiego”. Tyle samo stron co w encyklopedii, ale format większy, więc jeszcze cięższa do uniesienia.
A kiedy narodził się pomysł na stworzenie encyklopedii i ile trwał proces jej powstawania? We wstępie możemy przeczytać o „kilkudziesięciu tysięcy godzinach”.
Pewnie tyle by się uzbierało. Jest to efekt zbierania, gromadzenia przez nas od 40 lat tych danych. Na sam pomysł wpadł Mariusz, który miał swoją bazę zawodników, to była podstawa. Było to nieco ponad 2 lata temu. Po jej sprawdzeniu wychwyciliśmy około 2 tysięcy błędów. Między innymi dlatego książka kończy się na sezonie 2013/14. Proces poprawek plus proces wydawniczy nie pozwolił na włączenie do encyklopedii sezonu 2014/15.
Jakie były to błędy?
Np. nie ten zawodnik strzelił bramkę, nie zagrał lub zagrał inny, byli zawodnicy, którzy w lidze nigdy nie zagrali, a byli w niektórych relacjach.
A jak gromadzili Panowie informacje?
Przede wszystkim własna baza. Moja domowa biblioteka to wszystkie numery „Przeglądu Sportowego” od 1973r. Poza tym wizyty w bibliotekach, także korzystanie z internetu. Oczywiście nie na Wikipedii, chodzi raczej o wyszukiwanie skanów relacji prasowych, przedwojennych gazet lokalnych itp. Nie wiedzieliśmy kto strzelił gola dla Siedlec – szukaliśmy gazet siedleckich z tamtego okresu. Nie było to łatwe, ale można do tego dotrzeć. Tak jak zaznaczyliśmy we wstępie, przyjęliśmy zasadę większości źródeł. Jeżeli była kontrowersja, sprawdzaliśmy różne gazety, jeśli np. w 5 na 9 dany zawodnik figurował jako strzelec gola, przyjmowaliśmy to. Z pełną świadomością, że w tamtych latach na mecz jechał jeden człowiek z danego regionu i on dawał relacje do wszystkich gazet. Jakieś kryterium trzeba było jednak przyjąć. Nie uwzględniliśmy także kilku spotkań barażowych z końca lat 80., stąd nie ma u nas słynnego „samobója stulecia” Janusza Jojki.
Chcieliśmy właśnie zapytać o najtrudniejsze zadanie w czasie prac nad encyklopedią. Czy nie było to szukanie informacji o nieistniejących drużynach na terenach znajdujących się w tej chwili poza granicami Polski?
Zdecydowanie tak. Całe Kresy, Lwów, Wilno. Jednak było sporo kontrowersji także we współczesnych zestawieniach. Przykład? Lata 80., bodajże Zagłębie Sosnowiec. Do dziś w przeróżnych relacjach czytamy o braciach bliźniakach, Świątkach. Zdobyłem telefon do jednego z nich, zadzwoniłem, okazało się, że brat jest tylko jeden, sam próbował to odkręcać w różnych miejscach. Nie mówię już o ludziach, którzy umarli, a rok później ponownie znaleźli się w składzie swojej drużyny. W 1934 r. w każdej z 5 relacji z różnych gazet znaleźliśmy innych strzelców bramek, w żadnej się nawet nie powtarzają (mecze Podgórze – Warszawianka i Ruch – Warta – przyp.red.). Kilka takich ciekawych kwiatków opisaliśmy w książce.
Czyli zgadza się Pan, że są informacje, których już nigdy nie ustalimy?
Z całą pewnością. Można szukać na Kresach jakichś archiwów klubowych czy związków okręgowych, ale nie sądzę, żeby coś takiego w ogóle się zachowało.
Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę w tamtych czasach. 1933, mecz Podgórze – Warszawianka, co Panowie odkryli?
To było rok temu, poprawialiśmy kolejne źródła, zadzwonił do mnie Jarek i powiedział że ma coś, czego nie miał nikt od czasu zakończenia tamtego spotkania. Dwie drużyny grały o pietruszkę, cała prasa o tym zapomniała, natomiast w gazetach lokalnych znajdujemy informację, że zamiast 1:0, przyznano wtedy walkower 3:0. Dla mnie jako statystyka to taki mały Nobel dla niego, prawdziwa perełka.
A jak Pan odbiera dzisiejsze podejście do liczb? Zbieramy coraz więcej danych, przedstawiamy nowe zdarzenia za pomocą liczb, próbujemy przedstawić mecz coraz bardziej „cyfrowo”. Czy to się Panu podoba, czy uważa Pan, że przysłania sedno gry?
Ja jestem skażony statystyką. Myślę, że jakakolwiek dyscyplina bez ukazania statystyki jest niepełna, goła. Oczywiście nie jest powiedziane, że drużyna po 28 porażkach nagle nie wygra i to właśnie jest piękno piłki. Jednak ja zawsze wolałem zmieścić to w ramach statystycznych niż opisowych.
Zwracają Panowie uwagę, że przez 80 lat historii Ekstraklasy nie było nawet jednego dziesięciolecia bez zmian w zasadach rozgrywek, krytykują także obecną reformę ESA37.
Zdecydowanie. Dzielenie, okradanie punktów… Dla mnie podstawowym argumentem jest fakt, że żadna z mocnych lig nigdy nie zdecydowała się na coś takiego. Austriacy, Grecy, Belgowie tak, ale to są ligi porównywalne do naszych, trochę lepsze, może trochę gorsze. My tłumaczymy reformę właśnie podniesieniem jakości. Poziom albo jest dobry albo nie. Jaki by nie był system, jeśli jest ten poziom, to nie trzeba kombinować, a ludzie i tak przyjdą na stadiony. W Bundeslidze czy Premier League nie muszą takich rzeczy robić. Zresztą jest to koszmar dla statystyków, bo nie bilansują się mecze domowe i wyjazdowe.
A czy wytypowałby Pan najbardziej absurdalną reformę zasad, według których przyznawane było mistrzostwo?
Rok 1951, kiedy przyznano mistrzostwo zdobywcy Pucharu. To była absurdalna, polityczna decyzja, na dodatek podjęta już w trakcie trwania sezonu, dwie drużyny z najwyższej ligi już na tym etapie odpadły z Pucharu.
A jaką drużynę na przestrzeni tych 80 lat uznałby Pan za najlepszą?
O tym nigdy nie myślałem… Chyba jednak Górnik Zabrze z lat 60-tych. Nie miał sobie równych, zresztą moim idolem zawsze był Włodek Lubański, mimo że kibicowałem Legii.
Kto będzie mistrzem w tym sezonie?
Myślę, że Legia, tu reforma może akurat pomóc. Fajnie, że Piast tak wygrywa, ale to chyba jednak inny potencjał, poza tym jest jeszcze przerwa zimowa. Lech za dużo stracił, szkoda, bo w meczu o Superpuchar czy nawet w ostatnich tygodniach pokazują dobry futbol.
~Tomasz Gomuliński, Jakub Młynarski
fot. Marcin Łagowski