„Nic tak nie wpływa na polskiego sportowca jak odegranie hymnu narodowego”

„Nic tak nie wpływa na polskiego sportowca jak odegranie hymnu narodowego”

Kto odkrył talent Andrzeja Szarmacha? Jak liczby mogą pomóc trenerowi? Czy Legia to „samograj”? O tym i wielu innych rzeczach rozmawiamy z Panem Andrzejem Strejlauem. Zapraszamy!

Zaawansowane statystyki w piłce nożnej, „liczbowe” ujęcie piłki. To praktycznie nowość, prawda?

Właściwie dopiero teraz to się zaczęło na taką skalę.

W jednym z wywiadów znaleźliśmy informację, że jest Pan bardzo dumny, że znalazł Pan talent Andrzeja Szarmacha, w meczu II ligi.

Tak, to był mecz II ligi Arka – Zawisza.

Jakie czynniki Pan wtedy ocenił, co brał pod uwagę?

Jedna podstawowa rzecz, którą szybko zapisał się w moich notatkach. W tym bardzo słabym meczu, na fatalnej murawie Arki, on miał jedną fenomenalną rzecz. Do wszystkich dośrodkowań wychodził ponad wszystkich, jak dziś siatkarze, do tego grał fenomenalnie głową. Jeżeli chodzi o samą grę być może inni zawodnicy byli od niego bardziej zaawansowani technicznie, ale w tamtych warunkach mieli kłopoty z rozegraniem piłki. Bez mała 3 miesiące później miałem mecz Polska – Anglia. Tego samego dnia odbył się, jak ocenili dziennikarze, najlepszy finał Pucharu Polski w historii, Legia – Górnik. W związku z tym nie mogłem skorzystać z piłkarzy obu drużyn, powołałem Szarmacha, zadebiutował w reprezentacji U-23 jako jedyny wtedy piłkarz z II ligi. Element gry głową był decydujący w jego przypadku, tym zwrócił na siebie uwagę. Jego trenerem klubowym był wtedy Jurek Słaboszowski. Powiedział mi: „słuchaj, to taki łobuziak, nie powołuj go, mi się tu gra na nim opiera”. Szarmach wykąpał się po meczu, przyszedł, powiedziałem: „trener bardzo Pana chwalił”, wszystko oczywiście odwrotnie niż powiedział Jurek. Dałem mu te 3 miesiące na przygotowanie się do tego spotkania.. Dalszy ciąg już wszyscy znamy. A wracając jeszcze do tego meczu, oczywiście żaden piłkarz nie może jednym spotkaniem przesądzić np. o angażu w reprezentacji. Część dziennikarzy pisze „TYM meczem zdobył powołanie do reprezentacji”. To dowód ignorancji, nie wiem jak dziennikarz może napisać w taki sposób.

Mówił Pan o prowadzonych przez siebie notatkach, miał Pan już wtedy swój system notowania, standaryzacji gry zawodników?

To było inaczej. Jedna z osób wciąż przyznaje się, że tworzyła ten bank informacji, czyli pan Jacek Gmoch. Nie jest to prawdą. Pierwsze ślady, żeby uchwycić jakąś istotę piłki nożnej robił wtedy szef Zakładu Katedry Sportowych Gier Zespołowych, gdzie byłem pracownikiem po odejściu z Gwardii. Docent Jurek Talaga, z Krakowa prof. Jesionka, z Poznania prof. Balcer – oni analizowali spotkania Mistrzostw Świata w 1966 roku. Potem robiliśmy pierwsze obserwacje, następnie doszedł do nas rzeczywiście Jacek Gmoch, którego przysłała władza zwierzchnia. W drugiej fazie to on odpowiadał za ten „bank” informacji. Na igrzyskach w Monachium w 1972 r. mieszkaliśmy „dwójkami” i tak też robiliśmy obserwacje i sprawozdania – ja z Jurkiem Talagą, Gmoch z Witkiem Dłużniakiem. W „Piłce Nożnej” pojawiły się nawet moje i Jurka Talagi sprawozdania, na tamtą dwójkę chyba czekają do dziś.

Po pierwszych analizach tych mistrzostw bank informacji zgromadził jakieś dane. Które czynniki, wskaźniki brał Pan pod uwagę, także pod kątem późniejszej pracy selekcjonera?

Wszystko brało się pod uwagę. Przede wszystkim sposób prowadzenia gry, sposób przygotowania akcji po stracie piłki. Choćby kwestia rozpoczęcia akcji przez bramkarza. Głupi bramkarz wybije piłkę od razu do przodu, na „walkę”, czego jestem wrogiem, a co jest uzasadnione w ostatnich minutach meczu. Bramkarz na pewno nie powinien grać w kierunku, skąd przyszła piłka. Druga rzecz – odbiór piłki przez obronę, kto formułuje grę, czy oddajemy piłkę na skrzydło, czy np. do wybitnego rozgrywającego, jakim był bez wątpienia np.  Deyna. Kolejna rzecz – sektory, w których drużyna przeciwna prowadzi grę, ustawienie drużyny i selekcja zawodników pod tym kątem. Następnie – sektory, z których padają gole, stałe fragmenty gry… Te dane z pewnością są pomocne, choć nie są decydujące. Myślę, że mogą przydać się w analizie przedmeczowej, ale nie muszą pomóc już na boisku. Choć to, co można uchwycić, trzeba wykorzystywać – to nie ulega żadnej wątpliwości.

Piłka się rzeczywiście rozwinęła, są nowe technologie, programy treningowe. Jedną z takich zmian było w naszych czasach rozgrywanie stałych fragmentów gry. W 1982 roku już prawie połowa bramek zdobyta była w ten sposób, jest to też efekt coraz bardziej naukowego podejścia do piłki. Nauka jest w tej chwili nieodłącznym elementem sportu, przykładem może być siatkarska reprezentacja Stanów Zjednoczonych. Jeszcze niedawno się nie liczyli, zaprosili naukowców, wykorzystali nowe technologie i zostali mistrzami. Dziś notujemy wszystko – ile jest podań celnych, ile akcji prawą, lewą stroną, posiadanie piłki. Aczkolwiek to wszystko nie jest decydujące, wyższe posiadanie nie decyduje o tym, kto wygra mecz. Im większy czas posiadania piłki, tym większa szansa na zwycięstwo, ale nie zawsze tak to działa.

W pierwszych 10 kolejkach tego sezonu najwyższe średnie posiadanie piłki miał Lech Poznań Macieja Skorży, który odniósł w tym czasie tylko 1 zwycięstwo.

No widzi pan. To wszystko było u nas też robione, w 1978 roku Gmoch zgromadził całą rzeszę matematyków, która miała nam pomóc. Robili oni rozmaite symulacje, Gmoch jako student Politechniki głęboko w to wierzył.

A Pan uważa, że dojdziemy w piłce nożnej do takiego etapu oparcia się na liczbach, jak choćby w baseballu? Tam tylko na podstawie szczegółowych statystyk  wybrano zawodników drugiego, trzeciego rzędu i zrobiono z nich drużynę mistrzowską.

Nawet o tym nie wiedziałem. Te liczby na pewno mogą pomóc. Myślę, że mogą ułatwić trenerowi wybór zawodnika po treningu, ale wydaje mi się, że nigdy nie będą decydujące. W innym razie zatracimy coś, co nazywamy duchem sportu. Dam panu klasyczny przykład. Igrzyska Olimpijskie, mecz z ZSRR, Kazimierz Górski mówi do Jarosika „wejdziesz do gry”. Ten odmawia, Górski zwraca się do „Małego” (Zygfryd Szołtysik – przyp. red.) i posyła go na boisko. „Mały” zostaje bohaterem, choć nie cierpię tego określenia. Bohaterem to można być na wojnie. W każdym razie ten zawodnik zadecydował o losach spotkania.

W piłce problemem jest mniejsza liczba meczów, niż w baseballu czy koszykówce. Dane mogą być mniej wymierne.

Być może, choć już w tej chwili nasze czołowe drużyny grają po 60 meczów rocznie. Swoją drogą Legia zagrała jesienią kilkanaście meczów więcej niż Piast. Teraz ma 16 reprezentantów kraju, mecze co tydzień, komfortową sytuację. Dlatego proszę dziennikarzy – inaczej oceniajcie trenera Podolińskiego, Ojrzyńskiego a inaczej trenera Czerczesowa czy Urbana.

Często wspomina o tym trener Probierz, który mówi, że gdyby miał 250 milionów na transfery to też mógłby zdobyć Ligę Mistrzów.

Trzeba je tylko właściwie inwestować. Na koniec najważniejszy jest wynik i to zawsze z tego rozliczamy trenera. Myślę, że nawet najlepsze „liczby” nie gwarantują sukcesu, zawsze ktoś może to zrobić lepiej, na koniec i tak wszystko weryfikuje boisko i  konkretni ludzie, czyli piłkarze. Zabierzmy Messiego z Barcelony, to jest zawodnik ponad jakikolwiek wymiar. Jego wkład ciężko opisać liczbami. Zupełnie inny, bliższy przykład. 22. Kolejka, mecz Lech – Termalica, gdzie decydująca 3. bramka dla Lecha pada po ewidentnym spalonym. Błędy sędziowskie również mogą wypaczyć wynik spotkania i to czy jeden trener zostanie uznany za geniusza, drugi za nieudolnego. A dlaczego Lech potrafił wygrać z Manchesterem City, nie dał się pokonać Juventusowi? Patrząc na liczby, wartości zawodników, byłoby to nie do pomyślenia. Ponadto, wynik nie zawsze odzwierciedla to, co dzieje się na boisku. Ta gra jest nieobliczalna.

A propos sędziów..

Powinno być 2 sędziów na boisku, już na początku lat 90. rozmawiałem o tym z p. Listkiewiczem i p. Blatterem, nie udało się, nadal są błędy lub ktoś tym po prostu reżyseruje.  Oczywiście jestem też za wprowadzeniem powtórek wideo, tak jak w hokeju na lodzie. Mecz może się wydłużyć maksymalnie 15 minut, a w tym czasie i tak pójdą reklamy. Kibice w tym czasie mogą pójść coś zjeść, dzieci się pobawią, w końcu stadion to dziś prawie teatr, tylko że grają bardziej wulgarni ludzie.

A czy myśli Pan, że najbliższe 5-10 lat w Polsce przyniesie ewolucję w pracy trenera? Na Zachodzie sztaby są dużo bardziej rozbudowane – z Joachimem Loewem pracowało 37 naukowców.

Raczej nie, może za 20 lat. Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Rzeczywiście kiedy zatrudnimy tyle osób, które pracują na wynik, łącząc to z dobrym bossem i niemieckim podejściem do pracy… Wynik musi przyjść. Poza tym tam dzieli się zadania i nie ma dyskusji, że ktoś będzie dyskutował o pracy drugiej osoby. U nas jest trochę inaczej – ktoś będzie panu obrabiał wiadomo co, że coś jest źle zrobione, a sam jeszcze nie zaczął swojej pracy. Myślę, że w tej chwili w Polsce brakuje kapitału, żeby stworzyć taki sztab. Mogę natomiast pochwalić prezesa Leśnodorskiego, Michała Żewłakowa, ponieważ oni zrobili wszystko, dali trenerowi chyba maksimum, jeśli chodzi o polskie warunki. Jeśli teraz nie zrobią wyniku, to kiedy?

Wcześniej wspomniał Pan o Lechu, Pan przychodząc do Chin również zastał drużynę w rozsypce, potem udało się dojść do finału krajowego pucharu.  Co jest według Pana najważniejsze w takiej sytuacji, jak poprowadzić drużynę do lepszych wyników, od czego zacząć?

Janek Urban w pewnym sensie nie miał wyboru, wydaje mi się, że tam był jakiś konflikt na linii zawodnicy – trener Skorża. To samo w przypadku Chelsea Mourinho i Hiddinka. Wydaje mi się, że trener Mourinho stawiał się nad zawodnikami i to chyba mu nie pomogło. Trener Urban w Lechu nie miał szans na popełnienie błędu, mądrze rotował, bo praktycznie nie miał kiedy trenować. Jedynym spokojnym tygodniem na trening był tydzień przed ostatnią kolejką jesienną – spotkaniem z Piastem, które akurat przegrał. Ta runda jest bardziej wymierna, jeśli chodzi o ocenę jego pracy, choć trzeba mu oddać, że już w tej chwili wyciągnął Lecha z bagna, z samego dołu tabeli. To zresztą kolejny paradoks piłki nożnej – Lech wygrywa mistrzostwo Polski, a w takim samym składzie, z kilkoma transferami na życzenie trenera Skorży, nie jest w stanie wygrać meczu w lidze.

A czy uważa Pan, że to był dobry moment na zwolnienie?

Musiałby Pan porozmawiać z nim samym lub z władzami klubu. Ja jestem wrogiem zwolnień, niedawno napisałem na Twitterze, że pan Piotr Nowak jest 20. trenerem Lechii Gdańsk w XXI wieku. To jest szaleństwo! Trenerów się w Polsce ciągle zwalnia. Spójrzmy na los trenerów w sezon po zdobytym mistrzostwie. Urban w Legii wyleciał, Skorża w Lechu tak samo. Osiągnęli postawione cele, ale zostali zwolnieni przez ludzi, którzy te cele im powierzyli i którzy nadal pracują. Wyliczenia są różne, ale sezon po zdobytym mistrzostwie zawsze jest trudniejszy, trochę słabszy.

Takim przykładem może być Jagiellonia.

Tak, jest też Śląsk Wrocław. Z tej drużyny wyjęto 3 najlepszych zawodników – Milę oraz braci Paixao. Współczuję w takiej sytuacji trenerowi. Z drugiej strony – Lechia Gdańsk. Potrafią rozbić rywala, jednak ten zespół nie do końca mnie przekonuje. Tam każdy gra dla siebie, brakuje gry zespołowej, więc przed panem Nowakiem także duże wyzwanie. Natomiast z pewnością są tam zawodnicy, którzy potrafią wykorzystać słabość rywala, o czym świadczy m.in. wynik meczu z Podbeskidziem.

Jest w naszej lidze zawodnik, który wyjątkowo bezlitośnie potrafi wykorzystać błędy rywala.

Nikolić? Tak. To jest ewenement w skali polskiej ligi. Umie się ustawić, umie przewidywać, nie każdy to potrafi.

Porozmawiajmy chwilę o piłkarzach. Przygotowanie fizyczne, motoryczne z biegiem lat uległo zmianie, a przygotowanie pod kątem taktycznym? Przykład Piasta, którego ustawienie jest bardzo elastyczne, wymaga takiego przygotowania od piłkarzy.

Mam dobrą opinię na temat trenera Latala, na pewno może pomóc fakt, że nie przeprowadzono tam wielkich zmian. Trener Brosz też jest dla mnie dobrym fachowcem, ale wywrócono mu skład, zmieniono całą formację obronną, którą ciężko zgrać jest ze sobą, a co dopiero z innymi formacjami. Współczuję takiemu trenerowi.

A czy uważa Pan, że świadomość taktyczna indywidualnych piłkarzy na przestrzeni lat znacząco się zmieniła?

Poziom intelektualny piłkarzy się zmienił, niektórzy piłkarze studiują, to może pomóc na boisku. Z drugiej strony, są piłkarze, których poziom nie gwarantuje tego, że zrozumieją wszystko. Do nich też trzeba dotrzeć, ale też trzeba z nimi rozmawiać inaczej, by swoje założenia przekazać. Przykład – w kadrze olimpijskiej miałem obrońcę Henia Wieczorka, obecnie zresztą radnego Chorzowa. Wybitny człowiek, świetny analityczny umysł. A mimo to przegrał rywalizację z Jurkiem Gorgoniem.

W słabszej drużynie, która walczy o życie, jest jeszcze ciężej. Wiadomo też, że inaczej pracuje się z zawodnikiem młodym, który na początku musi głównie wykonywać polecenia sztabu, a inaczej z dojrzalszym piłkarzem, który dobrze zna swój organizm. Taki gracz staje się partnerem, może przekazywać trenerom sugestie np. co do treningu indywidualnego. Należy jeszcze wspomnieć, że piłkarze stale wyjeżdżają na mecze reprezentacji, treningi muszą być bardzo zindywidualizowane, zróżnicowane. To kolejny problem, którego żadna matematyka nie rozbroi.

A czy nie jest tak, że zawodnicy wyróżniający się intelektualnie mają na boisku trudniej, bo zbyt dużo analizują?

Może tak być. Wydaje mi się, że mogą być pod większą presją, że oczekuje się od nich czegoś wyjątkowego. Czasami mogą mieć przez to problem z podjęciem decyzji i starają się zrobić coś oryginalnego, kiedy potrzeba prostego zagrania.

No właśnie, piłkarze są dziś zasypywani raportami na temat swoich zagrań, zagrań przeciwników, słabszej nogi bezpośrednich przeciwników na boisku, informacje taktyczne.. Czy każdy piłkarz strawi i przyswoi takie informacje, czy może być to dla niego dodatkowe obciążenie?

Większość tych informacji jest konieczna. Słabsza noga rywala, rozpracowanie strzelców rzutów karnych, to wszystko trzeba zapamiętać. Natomiast rzeczywiście trzeba uważać, żeby tej wiedzy nie przekazać zbyt dużo. To jest nasz błąd, trenerów. Kiedyś prowadziłem reprezentację aktorów, 17 minut wykładam im taktykę, po czym jeden z nich zadał pytanie „a jak będzie aut, Panie trenerze?”. Nie wszystkim potrzebne są takie wywody, niektórym wystarczy odpowiednia motywacja. Pamiętam, że w przerwie bardzo słabego meczu reprezentacji Kazimierz Górski zrugał piłkarzy, a my przekazaliśmy im informację o złocie Janusza Peciaka w pięcioboju na Igrzyskach w Montrealu. Nic tak nie wpływa na polskiego sportowca jak odegranie hymnu narodowego. Podziałało.

Znów zahaczymy o ten piłkarski intelekt. Obecnie podkreśla się, że ważniejsza od boiskowej, fizycznej szybkości jest szybkość myślenia. To potwierdzałoby tezę, że dzisiejszy futbol jest bardziej wymagający intelektualnie.

Kiedyś pewien dziennikarz zachwycał się nad szybkością Johana Cruyffa. Ten odpowiedział, że wielu jego kolegów jest szybszych, lecz on potrafi z piłką w miejscu zatrzymać się i zmienić kierunek biegu, to dawało mu przewagę i to dawało wrażenie szybkości. A Messi? Oczywiście jest bardzo szybki, zwinny, ale umie też świetnie przewidywać. To kolejny przykład piłkarza, który obala całe matematyczne podejście do sportu, to po prostu człowiek, który sam może wygrać mecz. Kolejny przykład? Kaziu Deyna. Wielka inteligencja boiskowa, czego poza boiskiem nie było widać. A do tego nie był szybki, ale miał ten boiskowy zmysł, którym kierował drużyną. Poza tym miał świetnego trenera – Vejvodę, który zobaczył w nim rozgrywającego oraz Lucjana Brychczego, którego technika pozwala na określenie go „polskim Messim”. Przy nich, przy Bernardzie Blaucie, Deyna stał się kapitalnym zawodnikiem.

Skoro jesteśmy już przy Deynie. Wielu nurtuje to pytanie, my też się nad tym zastanawialiśmy, a może Pan wie coś więcej. Czemu Anglia?

Nie miał prawa pójść do Anglii. Być może domyślam się, kto go namówił, ale z pewnością był to błąd w sztuce. Ja też mu mówiłem – „to nie jest piłka dla Ciebie”. Każdy inny kraj tak, ale nie Wyspy Brytyjskie. Niestety, pojawiły się pieniądze, piłkarze zaczęli wyjeżdżać z Polski i on też chciał to już zrobić.

Takie talenty jak Deyna czy Brychczy zdarzają się nam raz na pokolenie. Teraz bardzo dużo czasu poświęcamy na rozmowy o systemie szkolenia, certyfikacji poszczególnych akademii. Gdzie Pan upatrywałby największej bolączki w naszym systemie?

Ale to my wychowaliśmy Lewandowskiego, nie Niemcy.

A czy Lewandowski wyszkolił się dzięki systemowi, czy wbrew niemu?

Lewandowskiego pozbyła się Legia, musiał odejść do Pruszkowa. W Zniczu wtedy byli wcale nie gorsi zawodnicy od Roberta, jak drugi napastnik, Wiśniewski. Lech jednak wziął Lewandowskiego. Cały ten proces szkolenia przebiegł w Polsce… a teraz nie ma już czego doskonalić. Oczywiście szkółki są potrzebne, nawet dla tej otoczki, jakiej może dotknąć młody piłkarz. Dla dzieciaków to może być większa motywacja niż najlepsze zaplecze i sztab szkoleniowy. A co do bolączek… Myślę, że brakuje większej rywalizacji. To jest na zachodzie i pewnie dlatego nasi piłkarze czasami wracają stamtąd bez sukcesu. W naszej lidze tej rywalizacji brakuje, może oprócz Legii, która rzeczywiście ma więcej niż jednego piłkarza na każdą pozycję. Podobnie może być w Lechii, ale tu oczekuję większego spokoju i opamiętania się ze zmianami trenerów.

Czyli to Legia jest dla Pana zdecydowanym faworytem ligi?

Zacznijmy od tego, że Legia zimą wyjechała na dwa zimowe zgrupowania w to samo miejsce na Malcie, z kilkudniową przerwą w Warszawie. Byłem tym zdumiony, ale to oznacza pełen komfort pracy. Jaki inny klub byłoby na to stać? Co do składu, dla mnie jest to samograj. Gdyby moja mama żyła, też mogłaby poprowadzić ten zespół.

A jak Pan zareagowałby na ofertę poprowadzenia klubu Ekstraklasy, np. Legii?

Sądzę, że to nie jest okres dla ludzi w moim wieku. Sam jestem ciekaw, jak teraz trenerzy prowadzą treningi, jak podchodzą do nich piłkarze. Czasami dziwię się nowym pomysłom na trenerów, nie wiem np. skąd w Polsce wziął się Henning Berg, tym ruchem byłem zaskoczony.

Kiedy będziemy mogli przeczytać  książkę pisaną przez Pana i red. Jerzego Chromika ?

Miała być na Boże Narodzenie, ale chyba będzie na następne. Nie mamy czasu, wciąż ktoś do mnie dzwoni, proponuje spotkania, konferencje, reklamy, bardzo często plany zmieniają się w ostatniej chwili. Proszę uzbroić się w cierpliwość.

 

Rozmawiali:
Tomasz Gomuliński
Mateusz Januszewski
fot. FotoPyk

Komentarze:

Śledź EkstraStats w mediach społecznościowych: